Przejdź do treści
Home » Druga opowieść o Leśnej Rodzinie

Druga opowieść o Leśnej Rodzinie

    Tego sobotniego ranka Piotrusia obudziło łaskotanie w nos. Chłopiec prychnął, otwarł oczy i… aż krzyknął z zadziwienia. Na szybie, przez którą wniknęły do pokoju i dotarły do jego buzi promienie słońca – zakwitły wspaniałe, srebrne kwiaty! Ich płatki i łodygi lśniły i migotały. Jedne przypominały dzwoneczki, inne – róże w pełnym rozkwicie. A jeszcze inne – dębowe liście lub kolczaste gałązki tarniny. Nie zwracając uwagi na poranny chłód, wyskoczył z łóżka i podszedł do okna. Jego wzrok przyciągnął kształt przypominający młodziutki, rozwijający się liść paproci. Ostrożnie zaczął wodzić po nim palcem.
    W tym momencie do pokoju wszedł tata.
    – Piotrusiu, dzień dobry! Tak mi się wydawało, że słyszałem twój głos.
    Chłopczyk od razu porzucił mrozowe kwiaty i podbiegł do niego z radością. Nie widzieli się kilka długich dni!
    – Tatusiu! Wróciłeś! Widziałeś, jak mróz pomalował moje okno? Pójdziesz z nami dzisiaj do lasu?
    Tata śmiał się i nie nadążał odpowiadać na pytania. Wziął synka na ręce i podszedł do okna, aby razem mogli podziwiać rozmigotaną łąkę. To nie były pierwsze zimowe kwiaty, które widział Piotruś – ale za każdym razem zachwycał się nimi tak samo.
    A później, przy owsiance, w kuchni pachnącej jodłą i cynamonem – zaczęli planować dzisiejszą wyprawę. W kuchni było bardzo jasno, bo w jej oknie nie pojawiły się kwiaty. Słoneczne promienie bez przeszkód szperały w różnych kuchennych zakamarkach. Leszczyna, która wraz ze słońcem zaglądała do kuchni – uginała się pod ciężarem śniegu. Najwyraźniej sypał przez całą noc.
    – A może pójdziemy nad potok? – zaproponowała mama – Jestem ciekawa, jak wygląda w taki mróz. Czy w ogóle płynie? Czy będzie go słychać?
    – Tak! – krzyknął Piotruś – Nad potok! Może będą lodowe kry!
    Tacie też spodobał się ten pomysł, więc szybko dokończyli śniadanie, ubrali się jak najcieplej i wyszli na dwór. Piotruś przed wyjściem sprawdził, czy ma w plecaku wszystko, co niezbędne. Lupę, latarkę, miarkę, książkę z tropami i lornetkę. No i oczywiście – woreczek na skarby. Przecież las jest ich pełen!
    Kiedy otwarli drzwi – oślepiła ich błyszcząca biel wysokich zasp. Rodzice wrócili do domu po słoneczne okulary, jednak chłopcu nie były one potrzebne. Ze śmiechem zaczął wbiegać w puch. I od razu odkrył, że nocą przez podwórko, otoczone zaledwie symbolicznym płotem – przechodziły jego ukochane zwierzęta.
    – Mamo, tato, znowu były u nas jelenie, zobaczcie!
    Nim rodzice zdążyli podejść do synka klęczącego na śniegu, ten zawołał ponownie:
    – O! A to co? Co to za tropy? Jakie malutkie, ciekawe czyje? – zawołał i już zaczął wyciągać z plecaka książkę i miarkę.
    Mamie przemknęło przez myśl, co to będzie, kiedy wyjdą za płot. Póki co odeszli kilka metrów od domu… Ale sama była bardzo ciekawa (podobnie jak tata), jakie to zwierzę chodziło tutaj nocą. Usiedli obok i po chwili cała trójka z zaciekawieniem wpatrywała się w płytkie, regularne, półkoliste tropy, odbite w śniegu parami. Zmierzyli je miarką z Piotrusiowego plecaka i zaczęli przeglądać książkę. Strona za stroną. Jaką mieli satysfakcję, kiedy odkryli, że to ślady myszy! Inne, niż zwykle widywali – bo zrobione w puszystym, świeżym śniegu.
    Ach! Jaki piękny początek wyprawy!
    Słońce spoglądało na nich ciepło z coraz wyższego punktu na kobaltowym niebie. Mimo to – całej rodzinie zrobiło się zimno od siedzenia w śniegu. Przed pójściem dalej – napili się gorącego, malinowego soku z termosu. Od razu pomogło!
    Śniegu przez noc napadało tak dużo, że nie dało się otworzyć furtki. Ale to nic. Płot był pełen dziur, więc po prostu przeszli obok bramy i już byli na zewnątrz. Od ściany lasu dzieliło ich kilkadziesiąt metrów. Jednak pokonanie ich nie było takie łatwe. Tata szedł pierwszy i torował drogę. Idąca za nim mama też odgarniała śnieg. Mimo to Piotrusiowi, zamykającymi pochód, nie było łatwo. Brnął przez zaspy i sapał z wysiłku. Od czasu do czasu zatrzymywał się i rozglądał wokół. Dostrzegał mnóstwo tropów jeleni i saren, które rozpoznawał z daleka. Ale nie tylko. Widział i inne, nie znane mu ślady, jednak nie dobiegał do każdego z nich. Dzisiaj byłoby to zbyt trudne. Wystarczała mu świadomość, że zwierzęta tutaj były, przechodziły w nocy lub nad ranem. A on szedł po tej samej łące. I za chwilę wejdzie między te same drzewa!
    I tak się stało. Gdy rodzice zbliżyli się do skraju lasu – zatrzymali się i poczekali na synka. Chcieli razem przestąpić drzewną bramę.
    Kiedy to zrobili – stanęli oniemiali. Świerki i jodły otulone były szczelnie skrzącymi się, promiennymi płaszczami i czapami. Niektóre posklejały się ze sobą, jakby w przytuleniu łatwiej było im przetrwać mroźny czas. Ale najpiękniejszy widok stanowiły dzieci i młodzież świerkowa. Ich puchate gałęzie, zmrożone razem – tworzyły srebrzystą komnatę.
    – Mamusiu, to Narnia! – wyszeptał Piotruś ze wzruszeniem.
    Rzeczywiście, piękno tej leśnej, śnieżnej krainy przypominało baśń. Ani Piotruś, ani jego rodzice – nie czuli w tym momencie mrozu, który przecież pokazał swoją siłę malując naokienne kwiaty.
    Weszli powoli między drzewa. Początkowo wokół nich było zupełnie cicho, jedynie zmrożony śnieg skrzypiał pod stopami. Później jednak mama usłyszała ptaki. Ich ciche, delikatne popiskiwania.
    – Pi. Pi. Pi – śpiewały.
    – Posłuchajcie – szepnęła i przystanęła – gdzieś tu są gile!
    Rzeczywiście, głos gili był nie do pomylenia z dźwiękami innych ptaków. Cichy i skromny. Wręcz przeciwnie, niż wyrazista czerwień ich pękatych brzuszków. Cała trójka zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Śnieg dziwnie tłumił a może odbijał dźwięki i nie mogli się zorientować, skąd dobiega ten subtelny śpiew.
    Pierwszy dostrzegł je Piotruś. Może dlatego, że – zmęczony wypatrywaniem wśród koron drzew – zaczął szukać tropów. I wtedy je zobaczył. Małe, czerwone i szare kulki siedziały nisko wśród gałązek leszczyny i osypywały z niej filigranowy puch.
    – Tam są – powiedział cicho, wskazując rozłożysty krzew.
    Brzuszkowa czerwień jarzyła się na tle świeżego, idealnie białego śniegu. Piotruś, jego tata i mama stali dłuższą chwilę przypatrując się tym płomyczkom. A później mama ponownie nalała wszystkim do kubków parującego, czerwonego jak brzuszki gili soku z malin. Jak cudownie było czuć jego smak i aromat w śnieżnej Krainie! Piotruś pomyślał, że smakuje jakoś inaczej, niż przed domem…
    – Kochani, jeżeli mamy dojść do strumienia, trzeba przyspieszyć – powiedział w końcu tata. A po chwili dodał – Chyba, że zmieniamy plany?
    Mama i syn spojrzeli na siebie. I pewnie oboje poczuli to samo. Żal im było zmieniać spokojne tempo tej wyprawy. Pierwszy odezwał się Piotruś:
    – A może jutro pójdziemy do potoku? A dzisiaj poszukamy tutaj jakichś tropów?
    Mama uśmiechnęła się na te słowa. I dodała:
    – Piotrusiu, ja też nie chcę opuszczać naszej Narni. No pewnie, że jutro możemy wyruszyć do strumienia. Prawda? – upewniła się, spoglądając na męża.
    – Oczywiście! – wykrzyknął tata, płosząc stadko gili.
    Świetlista kurtynka opadła z gałązek na ziemię – Potok nam nie ucieknie. A teraz możemy poszukać pod drzewami śladów kuny. Wydaje mi się, że już jakieś widziałem!
    Rzeczywiście, okazało się, że między drzewami mnóstwo jest odbić łapek kun i lisów. I wielu innych, których – mimo szukania w książce – nie potrafili rozpoznać. Piotruś strasznie żałował, że nie zabrał swojego notatnika, żeby wszystkie te tropy narysować. Wprawdzie tata robił im zdjęcia – ale to nie to samo. Nawet polało się z tego powodu trochę łez…
    Jednak po krótkiej chwili obfitość życia osuszyła je i chłopiec wracał do domu z policzkami zaczerwienionymi nie tylko od mrozu – ale i od emocji.
    Kiedy byli już blisko furtki, wystraszyli jelenie, które pod ich nieobecność sprawdzały, co ptaki zostawiły dla nich pod karmnikami. Może ostała się jakaś cząstka jabłka?
    A po obiedzie, kiedy już wszyscy odpoczęli i odtajali – usiedli w największym pokoju i wspólnie zaczęli wypełniać kolejne strony Księgi Leśnych Odkryć. (Kot Czaruś tym razem zwinął się w kłębek na kolanach mamy.) Znalazły się tam wszystkie tropy. Te rozpoznane i te tajemnicze. Czerwone brzuszki gilowe. Delikatny śpiew. I śnieżna komnata rodem z Narni. A w niej – mama, tata i Piotruś.