Przejdź do treści
Home » Pierwsza opowieść o Leśnej Rodzinie

Pierwsza opowieść o Leśnej Rodzinie

    Słoneczne promienie rozświetlają policzki Piotrka. Są teraz rumiane jak małe, rajskie jabłuszka.
    Ciemnozielony, puchaty kombinezon również lśni w słonecznym blasku.
    I jedyne, co w tym obrazie nie błyszczy – a powinno – to śnieg. Jest styczeń i w górach, gdzie mieszka
    Piotruś z rodzicami – jodły i świerki już dawno powinny ubrać migotliwe, srebrzyste suknie i czapy.
    Tymczasem są równie zielone jak ubranie chłopca.
    Czasami, kiedy Piotruś mocno zatęskni za śniegiem, rodzice wybierają się z nim do cioci, która
    mieszka nieco wyżej w górach. Dlatego też dużo częściej i dłużej cieszy się białym krajobrazem.
    Dzisiaj chłopiec nie wyrażał śnieżnej tęsknoty. Dobrze się złożyło, bo akurat dziś, choć był weekend,
    tata nie mógł wybrać się z nimi do lasu. Jednak to nie wstrzymało wyprawy! Rodzice starali się
    codziennie spędzić w lesie choć chwilę. Wiedzieli, widzieli, jak to jest dobre dla ich synka. Ale też sami
    nie wyobrażali sobie dnia bez zanurzenia się między drzewa. Piotruś uwielbiał te momenty z
    rodzicami.
    Grzejąc się w promieniach słońca i przyglądając się głębokiej zieleni jodeł, między które zaraz mieli
    wejść – Joanna, mama Piotrka, pomyślała o porannej rozmowie ze swoją dawną, szkolną przyjaciółką.
    O jej zdziwieniu, kiedy usłyszała, że za chwilę wybierają się z synem do lasu.

    – Do lasu? Zimą? – aż krzyknęła. Joanna usłyszała w tym okrzyku zdziwienie ale i… oburzenie.

    – A cóż wy tam będziecie robić? Przecież tam jest tak… zimno i nudno! I mokro! Zobaczysz,
    pochorujecie się od tego oboje.
    Joanna mimo woli uśmiechnęła się na to wspomnienie. Nuda! Właśnie dostrzegła stadko raniuszków,
    małych, puchatych kulek z niewspółmiernie długimi ogonkami. Kochała raniuszki i tą miłością zaraziła
    Piotrusia.
    Chłopczyk też je zauważył i od razu do nich pobiegł. Ponieważ uwijały się wśród gałęzi wysoko nad
    jego głową – nic sobie z tego nie robiły i nadal ćwierkały swoje pieśni.
    Kiedy mama do niego dołączyła, spojrzał na nią rozemocjonowany i wskazał palcem w górę:

    – Zobacz! Kuźnia dzięcioła!
    Rzeczywiście, podziwiając stadko raniuszków, Piotrek dostrzegł świerkową szyszkę wystającą z
    pęknięcia pnia. Kuźnia jak malowanie! I to w miejscu, które mijają właściwie każdego dnia. Gdyby nie
    fruwające pomponiki (czasami tak je pieszczotliwie nazywali), nadal by jej nie odkryli.
    Przez chwilę patrzyli na nią z przyjemnością (wszak to namacalny, absolutnie pewny znak, że bywa
    tutaj dzięcioł!). Po czym oboje, tknięci podobną myślą, zerknęli pod nogi. A tam – cały dywan świeżo
    rozkutych, rudych szyszek. Chłopiec kucnął i wybrał sobie jedną z nich. Przyglądał się jej uważnie.

    – O! Patrz – krzyknął z radością, podtykając mamie szyszkę przed oczy – tu jest jeszcze nasionko
    świerka! Dzięcioł go nie zauważył! Ale super skarb!
    Joanna z równie dużym zaciekawieniem patrzyła na szyszkę.

    – Piotrusiu, a zabrałeś lupę? Ciekawe, jak wygląda przez nią to nasionko.
    To było retoryczne pytanie. Bardzo by się zdziwiła, gdyby syn nie spakował do swojego plecaka lupy,
    lornetki, woreczka na skarby, miarki, małego atlasu do oznaczania owadów…
    Miała rację. Piotrek z radością wyciągnął lupę i podał mamie. Przez chwilę przyglądali się nasionku i
    śladom wielkiego dzioba na łuskach. Później przenieśli swoją uwagę na filigranowe łodyżki mchu.

    I dalej już poszło! Krople wody na opadłych liściach, kolczaste galasy, leszczynowe kotki, pióro
    zgubione przez sójkę, kupa jelenia…
    Przy tym ostatnim, wspaniałym znalezisku chłopczyk zatrzymał się na dłużej. Błyszczące bobki leżały
    na jaskrawozielonym mchu i brunatnych, wciąż sztywnych liściach buka.

    – Mamo, poszukajmy ich tropów – poprosił Piotruś, kiedy już napatrzył się na fascynujące owale.
    Nie musiał mówić, o czyje tropy chodzi, dla Joanny było to oczywiste. Podobnie jak prośba. Choć
    synka ciekawiły wszystkie zwierzęta i każdy ich ślad – jednak największą miłością darzył jelenie.
    Zwłaszcza łanie.
    Mama dobrze pamiętała, kiedy się to zaczęło. Zeszłej zimy wyjątkowo długo leżał śnieg i pod ich dom
    zaczęła podchodzić łania z dzieckiem. Zorientowała się, że znajdą tam – przy karmnikach dla ptaków –
    jedzenie i dla siebie. Piotrek zauważył je tej nocy (śnieżne noce są wyjątkowo jasne!). Długo
    wpatrywał się w wielkie, łagodne oczy i odstające, delikatne uszy. Zakochał się w nich!
    Od tej pory podczas każdego wyjścia do lasu szukał ich śladów. Znał je doskonale. Teraz też podbiegł
    do młodego świerka.

    – Mamo, tu spałowały jelenie, spójrz! O, tu jest jeszcze żywica!
    Wyciągnął palec i dotknął bursztynową kroplę, wyciekającą z białych zranień. A później zaciągnął się
    ulubionym zapachem.

    – Tu muszą być ich tropy, poszukajmy!
    Rozdzielili się i szli, spoglądając pod nogi. Tym razem to mama pierwsza trafiła na starą, wyschniętą
    kałużę, przez środek której biegł łańcuszek sercowatych odcisków.

    – Piotrek, mam! – krzyknęła w stronę syna. Ten dopadł do niej i już po chwili mierzył tropy miarką,
    która też znalazła się w plecaku.
    Dwie godziny minęły nie wiadomo kiedy. Wydawało się, że ledwie weszli do lasu – a już trzeba było
    wracać na obiad. Słoneczna kula, coraz bardziej jarzębinowa, zaczęła muskać korony drzew. Joanna
    gromadziła w głowie wspomnienia wszystkich dzisiejszych przygód i znalezisk. Nie chciała niczego
    pominąć, kiedy wieczorem, po kolacji, usiądą wszyscy przy stole i będą wypełniać Księgę Leśnych
    Odkryć. (A Czaruś, ich sędziwy kot, jak zawsze będzie się starał położyć na środku kartki, którą
    interesują się jego najbliżsi). Czuła, że swoje miejsce w Księdze znajdzie nasionko świerka i piórko
    sójki. I pewnie wielki wiór świerkowy, odłupany przez dzięcioła czarnego. I wspomnienie szczekania
    lisa. I włos z sierści sarny, znaleziony w jej legowisku.
    Joanna poczuła też, że ma wielką ochotę zadzwonić do swojej przyjaciółki i opowiedzieć jej o
    dzisiejszym dniu. Pojawił się w niej żal, że ona i jej córeczka nie mają takich doświadczeń i radości. Kto
    wie, może tak zrobi?