Taka naturalna i podstawowa cecha a jednak wciąż mnie zaskakuje na wyprawach. Dzieci i dorośli są tak ciekawi świata! Kiedy tylko dostrzegą, że w pobliżu jest ktoś, kto może im jakąś część świata przyrody przetłumaczyć, pokazać – zaczynają pytać. Dociekać. Chcą znać mechanizmy, przyczyny i skutki. Nagle zaglądają pod liście i kamienie, rozchylają płatki, zaczynają dostrzegać rzeczy i zjawiska, których wcześniej nie widzieli albo się przy nich nie zatrzymywali. Oczywiście, nie wszyscy dorośli tak mają i nie wszystkie dzieci. Jednak zdarza się to często a ja bardzo lubię obserwować, jak w ludziach otwiera się z upływem dni pokład ciekawości dotyczący przyrody. Tylko czekam na to pytanie:

– A co to jest?

Kiedy idę (a czasem pędzę) do znaleziska dorosłego lub dziecka – jest we mnie otwarty ten sam pokład zaciekawienia. Bo nigdy nie wiem, co zastanę na miejscu wskazanym palcem. Zdarzały się jajka motyli, kolorowe śluzowce, wylinka widelnicy, trzpień z długim pokładełkiem, wyglądający tak, jakby miał ochotę nadziać nas na to pokładełko. Ogromne biegacze, różowe szarańczaki ale i kupy jeleni. Patyczek dziwnie złamany. Martwa popielica zjadana przez omarlice. Niezwykle przebarwiony liść. Zaraza dumnie wystająca spomiędzy liści lepiężnika. Same liście lepiężnika, niebanalnych rozmiarów. Wielkie dziecko chruścika w domku z igieł świerkowych. Po tylu latach spotkań mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Czuję wdzięczność wobec tych wszystkich czujnych oczu. To dzięki Nim tyle zobaczyłam.

Sama nie wiem, jak to się dzieje. 

– Maja, zobacz jaki pająk!

– Maaajaaaa! Chodź!!!! Rooooobaaaak!!!

– Kupa! Kupa! Chodźcie, szybko!!!!

– Mrówka, mam mrówkę!! Zobacz!!

Dzieci (jednak najczęściej) przybiegają do nas co chwila z pytaniem o zwierzę czy roślinę – mimo, że na co dzień przecież wiele z nich tego nie robi. Nie zwraca uwagi na owady, pająki, może nawet trochę się ich boi czy brzydzi. Sądzę, że wspólnie wytwarzamy taki nastrój. Taki klimat. Wszyscy w tym jesteśmy. Oczywiście, cieszy mnie to (nawet, kiedy ze słodkiego nadmiaru pytań zaczyna mnie boleć głowa) – ale i czasami spina. To oczekiwanie, że znam odpowiedź na każde pytanie… W takich momentach uświadamiam sobie, jak wielka jest moja niewiedza. To bywa frustrujące. Choć między innymi z tej frustracji wynikają rzeczy pozytywne, jak godziny spędzone nad kluczami i przewodnikami czy przeglądanie przyrodniczych blogów. Żeby wiedzieć więcej. Lubię wiedzieć, znać. Żeby się podzielić. Żeby zainspirować. Podsycać ciekawość.

Z drugiej strony… Kiedy jesteśmy wszyscy razem i wszyscy w równym stopniu nie wiemy, co widzimy:

– Maja, zrób zdjęcie, poszukamy w książkach! 

Albo:

– Weźmy pod binokular!

– Ale wiecie, że potem…

– Wiemy, odniesiemy w to samo miejsce.

Miód na moje serce. W takim momencie nie jestem pewna – lepiej, że wiem czy lepiej, że nie wiem? No bo przecież, kiedy potem razem szukamy w książkach informacji, kiedy przeglądamy różne przewodniki, kiedy w końcu WSPÓLNIE znajdujemy imię – czy może być coś lepszego? Na pewno nie kolejna nazwa, którą bym podała…

Choć gdyby nie było tej atmosfery „wiemy i możemy wiedzieć więcej” – nie byłoby takiej chęci do samodzielnego szukania i odkrywania.

Taki na przykład drucieniec.

Wędrowaliśmy z kilkoma rodzinami przez Krainę Mchów i Paproci. Jest to kraina znana z dużej liczby oczek wodnych i strumyków. Jedno z tych oczek było naszym celem. Nie z każdej strony było równie dostępne, kilka gumowców nabrało tutaj wody – ale to nic. W tym oczku mieszkały traszki! I kiedy staliśmy spokojnie, nie zsuwając się do wody i nie mącąc jej siatką czy patykiem – udało się je zobaczyć. Podobnie jak wirujące wokół własnej osi chrząszcze a nawet pijawkę! 

– Ciekawe, co tam jeszcze mieszka w mule – zastanawiała się mama Antka, nie zważając zupełnie na buty pełne wody. Z zaciekawieniem ogląda pijawkę w miseczce.

Weźmy muł do zbadania! Oczywiście, każde dziecko chce nabrać mułu i wody do swojej miseczki. Oczywiście, po rytuale wyboru koloru miseczki (dlatego właśnie zwykle nosimy ich w plecaku dużo więcej…).

Po powrocie zaczynamy badania każdej miseczki. W jednej z nich… 

– Patrzcie, jaki długi robal! 

Faktycznie, kiedy muł opadł, w różowej miseczce ukazała się nam długa na jakieś 30 cm i niesamowicie chuda „niteczka”. Rzucała się na wszystkie strony, układała się w nieskończoność, w wiele nieskończoności. Oglądaliśmy ją zafascynowani. Przez lupę, pod binokularem. 

– Maja, co to jest?

– Nie mam pojęcia, poszukajmy! Może to jakiś obleniec?

I już dzieci i rodzice zaczynają wertować książki, sprawdzają strony przyrodnicze w telefonach, dyskutują.

– Zobacz, a może to? 

– Nie, za grube. Ten nasz ma… Mamo, ile on może mieć grubości? 

– Może z milimetr?

– Naprawdę?

W końcu nasza wytężona praca przynosi efekty i już wiemy – to najprawdopodobniej jeden z drucieńców.

– A co on je?

– Słuchajcie, on w ogóle nie je!

Ogólna konsternacja wśród dzieci i dorosłych.

– No co ty.

– Serio. Niektóre dorosłe zwierzęta nie jedzą, bo zgromadziły sobie wystarczające zapasy w ciele, kiedy były dziećmi, larwami. I całkowicie mogą się poświęcić wydaniu na świat swoich dzieci. 

– A co te dzieci jedzą?

– Są pasożytami różnych ryb, płazów (na przykład żab) albo owadów. Kiedy mama złoży do wody jajka a jest ich kilka tysięcy i przypominają trochę skrzek żaby – wiecie, co to jest skrzek?

– Tak, jajka żaby!

– No właśnie. I po jakimś czasie z tych jajeczek wylęgają się larwy, które wyglądają jak małe wojowniczki. Mają w pyszczku sztyleciki, którymi przebijają skórę swojej ofiary i wwiercają się do środka.

– O fuj!

– A może ten nasz drucieniec to taki, który żyje w pasikoniku? Ten to jest ciekawy! Wyobraźcie sobie, że taki mały pasikonik podchodzi do kałuży, żeby napić się wody…

– To pasikoniki piją?

– Oczywiście, potrzebują wody tak jak my. No więc kiedy podchodzi do wody, nie wie, że ktoś tam już na niego czeka…

– Larwa wojowniczka!

– No właśnie. Larwa wwierca się w ofiarę i zaczyna się w środku gościć. Wyjada powoli pasikonika od środka, ale uważa, żeby zjeść tylko to, co jest niezbędne dla pasikonika, żeby przeżyć.

– Nie boli go to?

– Tego nie wiemy… Larwa je i rośnie. Aż przychodzi taki czas, że drucieniec dorasta i chce się wydostać na zewnątrz, do wody. I co on ma teraz zrobić? Przecież pasikoniki nie żyją w wodzie…

– No właśnie!

– I tu jest najbardziej niezwykła część tej historii. Drucieniec wstrzykuje do pasikonika substancję, która uszkadza jego mózg. Taki pasikonik pilnie szuka zbiornika wodnego, żeby się do niego rzucić… 

– Cooo???

– Tak, drucieniec zmusza pasikonika, żeby ten rzucił się do wody i zginął. Tylko tak może sam znaleźć się w wodzie.

Widzę te wstrząśnięte twarze, sama jestem wstrząśnięta takim przebiegiem wypadków. 

– Nieprawdopodobne…

Wszyscy jeszcze raz, z dużo większą ciekawością niż na początku, patrzymy na niewinną, białą „niteczkę” w miseczce. 

– Władca umysłów – wyrywa się tacie Asi. Trudno się z nim nie zgodzić…

Jeszcze przed kolacją organizujemy dla chętnych ponowną wyprawę do oczka wodnego, żeby oddać mu muł ze wszystkich miseczek.

Pozostają jednak i rzeczy nie rozpoznane. Przezroczyste placki czegoś na gałęzi w strumieniu. Pakiety czyichś jajeczek na spodniej stronie liścia klonu. Nie tracę nadziei, że kiedyś się dowiem, co to jest. A może kiedyś odkryją to dzieci, które nam towarzyszyły? Które znalazły to „coś”, tego „kogoś”. A może zrobią to wspólnie z rodzicami?