Przejdź do treści
Home » Blog o rodzinach w lesie

Blog o rodzinach w lesie

    Leśne spotkanie we mgle, wśród gałęzi ociężałych od deszczu, w powietrzu przesiąkniętym chmurami. Poprzedzająca spotkanie niepewność, czy pozostali uczestnicy nie zrezygnują na myśl o tym pięknie. W końcu piękno jest w oku patrzącego…
    Pierwszy oddech w lesie, pierwsze zachłyśnięcie się zimną chmurą – uspokaja tę niepewność.
    Ja jestem. My jesteśmy.
    Patrzę na lśniącą, wciąż jaskrawozieloną młodzież na bukowych gałęziach, próbuję przedrzeć się wzrokiem w głąb buczyny, przeniknąć mleczną mgłę – i już ciekawość mnie porywa. Już chcę podążyć za swoim wzrokiem, zobaczyć, poczuć, usłyszeć… Oddychać. Czy ktoś podąży wraz z nami? Czy będziemy tylko my i las?
    Nie! Z mgły wyłania się jeden samochód, potem drugi – i już biegną do nas znajome, roześmiane oczka. Za plecami mamy czy taty kryją się oczka, których jeszcze nie znamy – ale uśmiechu na buzi nie da się ukryć. I już się cieszę na myśl o radości, która za chwilę poniesie się przez góry, popłynie strumieniem, odbije echem od srebrzystych pni buków. Dzieci w lesie!
    Nie mam wielkich oczekiwań (staram się ich nie mieć wcale, jednak jeszcze trzeba mi nad tym popracować…) – ale jedno mam. Tak bardzo, bardzo chciałabym pokazać dzieciom i ich rodzicom Królową Gór. Salamandrę. Jej tłuściutką powolność, jej czyste, radykalne kolory. Zwykle nawet o tym nie marzę, ale ta mgła, ta wilgoć i chłód od razu przywodzą mi ją na myśl. To jej czas na wędrówkę.
    Póki co, nie da się przejść obojętnie obok pyszniącej się swoimi kwiatami miesięcznicy. Dziesiątek miesięcznic. Setek? Widzimy ją, jak otacza błękitnym obrysem potok, jak wspina się po zboczu i wychodzi na ścieżkę, którą zmierzamy do „naszego” miejsca w lesie. Opowieść o owocach lśniących srebrzyście w czasie pełni księżyca, brzmi szczególnie tajemniczo w tej mglistej scenerii…
    Zaciekawienie. Co odkryjemy dzisiaj? O czym dzisiaj opowiemy? Kogo spotkamy? W co się pobawimy? Całe trzy godziny przed nami! Oddane z radosnym wyczekiwaniem w nasze ręce. Do nas należy ruch – co my z tym wyczekiwaniem zrobimy. Jesteśmy tego świadomi. Czujemy podekscytowanie i lekkie napięcie. Napięcie, które pozwala nam być czujnymi na wszelkie ruchy wśród korzeni, zapachy i dźwięki. A nuż jest to coś, do czego warto przywołać całą czeredkę? Jak na przykład kamień obsikany przez lisa… Ale o tym później. Napięcie pozwala nam również zwiększyć naszą uważność na ludzi – potrzeby, radości i smutki dzieci i dorosłych. Lubimy – na ile to możliwe – być blisko. I w tym zdaniu kryje się cały kosmos spraw do wyjaśnienia. Innym razem.
    Podchodzimy pod górę. Jesteśmy przecież w górach. Tylko kawałek, jednak dla małych nóżek to jest całkiem inny kawałek. Niż dla rodziców. Niż dla starszych dzieci, które… o, już tam wysoko na nas czekają! Co teraz? Co teraz będzie się działo?
    Opowieść. Teraz jest czas na Opowieść z Beskidzkiego Lasu. Niektóre nóżki poczuły zmęczenie a niektóre brzuszki ssanie – więc rozkładamy koce pod namokłymi bukami i opowiadamy… O dawnej osadzie zagubionej wśród sędziwych drzew Puszczy Karpackiej i o mieszkającym w niej starym Gaju, założycielu osady. O jego puszczańskich wędrówkach, wśród miękkich mchów, potężnych buków i jodeł. Opowiadamy o podróżowaniu buków poprzez góry i doliny, o ich mozolnej wspinaczce na szczyty i wycofywaniu się z nich.
    (Jak to, drzewa chodzą? Przecież każdy wie, że nie mają nóg. Więc jak? Jak to możliwe?).
    Jak to zwykle bywa, jedne buzie są nieruchome, wpatrzone z przejęciem w snującego opowieść Bogdana. Inne dzieci nie mogą usiedzieć na miejscu, grzebią patykiem wokół siebie albo krążą w zasięgu głosu. Słuchają w inny sposób. A jeszcze inne w ogóle nie słuchają, pochłonięte całkowicie swoimi leśnymi sprawami – poszukiwaniami żuków, odpowiedniego patyka czy drzewa do wspinaczki.
    I tak jest dobrze. Każdy tu ma wybór.
    Ostatecznie i tak wszyscy wiedzą, że dziś to buki zdradzą nam swoje tajemnice. Tajemnicę bukowych pereł. Tajemnicę zielonych motyli. Do ilu potrafią liczyć. (Naprawdę potrafią!). Tajemnicę…
    Buki tego nasiąkniętego deszczem popołudnia wyszumiały nam kilka historii. Nie tylko o swoich zwyczajach, ale i o tym, w co kiedyś wierzyli ludzie. Tęsknie szumiały o swoim znaczeniu w dawnym świecie. Niektóre podzieliły się z dziećmi nie tylko opowieściami, ale i swoimi perłami.
    Jednak buczyna kryje w sobie nie tylko drzewne historie. Tutaj opowieści przenikają się, nakładają na siebie, przeplatają. Cały las jest nimi wypełniony. Czasami trzeba się schylić, rozgarnąć mokrą ściółkę lub zajrzeć pod wykrot – a czasami wystarczy zamknąć oczy, lub szeroko je otworzyć – i wysłuchać. Albo wywąchać…
    Ależ wąchaliśmy na tej wyprawie! Małe nosy są tak blisko ziemi, że czasami zdarza im się wywąchać coś, czego duże nosy, dużo bardziej oddalone od ziemi, nie poczują. Właśnie jeden taki mały, dziewczęcy nosek zbliżył się do kamienia, obserwując przez lupkę toczące się na nim życie – i wtedy to się stało.
    – Fuj! Ale śmierdzi!
    Podchodzę, wącham kamień z przeciwnej strony – i nic nie czuję.
    – Fuj!
    No nie wierzę, z jednej strony absolutnie nic nie czuć a z drugiej takie fuj?
    Klękam po stronie fuj i…
    – Fuj! Ale ostry zapach! To lisa!
    Ciekawa sprawa, takie fuj a prawie wszystkie dzieci i dorośli chcą go doświadczyć. I tak cała gromadka nachyla się wąchając kamień obsikany przez lisa.
    Kocham takie momenty! Poczucia wspólnoty, wspólnej ekscytacji i przygody przeżywanej razem. Tego się nie da zapomnieć, ja nie zapominam.
    Ile ciekawych a nawet (dla niektórych) fascynujących spotkań i zdarzeń może mieć miejsce w czasie zaledwie trzygodzinnej wyprawy do lasu we mgle, chłodzie i deszczu. Myślicie, że na tym koniec? Że wspomnienie po lisie było kulminacją? Dla niektórych może było. Dla innych – było nią poszukiwanie pereł bukowych. Ale dla innych wędrowców tym najbardziej emocjonującym momentem było spotkanie z… Tak! Spełniło się moje skryte oczekiwanie. Na spotkanie z nami wyszła Królowa Gór. Wyjątkowa, lśniąca, przyciągająca wzrok czarno-pomarańczową mozaiką. Ślamazarnie i rozczulająco przebierająca króciutkimi łapkami, próbując się od nas oddalić. Patrzę na jej krągłości – główki, oczu, ogonka i brzuszka – i twarz sama mi się śmieje. Nie tylko mnie. Jest w salamandrze coś takiego, co wywołuje uśmiech. I poruszenie. Prawdziwa Królowa Gór!
    Leśne spotkanie. Ludzi ze sobą i z lasem. Powoli się dopełnia. Wysyca. Deszcz pada coraz mocniej. Jak bardzo zaraz będzie smakować gorąca herbata z cytryną, w domu, pod kocem lub kołdrą. Powoli, z ociąganiem wychodzimy z lasu. Zapada zmierzch…